Gdzieś już to słyszałeś? Ja to słyszę w swojej głowie każdego dnia. I tego się trzymam.
W zeszłym roku marzyłem aby zrobić zdjęcie na kultowej ściance w Lądku Zdrój na Dolnośląskim Festiwalu Biegów Górskich. Pewnie nie byłoby w tym nic dziwnego gdyby nie fakt ze płaskoziemca, jak nazywam siebie biegającego po asfalcie w dodatku bez wzniesień, miał biec po górach. Pierwszy na myśl przyszła mi dyszka. No przecież nie będę się rzucał na 21km albo więcej, chcę żyć – pomyślałem. Ale w sumie… może, czemu nie(?)
Kiedy pewnego razu, z Remikiem, biegaliśmy po asfalcie wpadła mu do głowy myśl.
– A może tak do Lądku Zdrój, na DFBG pojedziemy?
– No coś Ty, daleko i po górach trzeba biegać – powiedziałem.
– Ale siostra ze szwagrem zachwalali. Byli tam wcześniej i MEGA biegowa trailowa impreza. – kontynuował namawianie.
Ale dlaczego tak łatwo dałem się namówić (?)
– No OK, spróbujemy. Potrenujemy i pobiegniemy.
No i się zaczęło.
Płaskoziemcy, biegający po asfalcie, szukający górek i wzniesień i jakichkolwiek nierówności aby chociaż trochę zbliżyć się do „biegania górskiego”. Może i bardziej trialowego ale szukaliśmy czegoś innego niż asfalt. Las w okolicach miejsca w którym mieszkam nadawał się doskonale.
…biegamy, biegamy, biegamy…i tak mijają dni i tygodnie przygotowań…
15.07 Kiedy przekroczyliśmy próg biura zawodów Dolnośląskiego Festiwalu Biegów Górskich w Lądku Zdrój marzenie które miałem w głowie zaczęło się spełniać. Niespotykana nigdzie wcześniej, długa kolejka po odbiór swojego numeru startowego, uśmiechy i żarty innych zawodników i ta ściana, ściana pod którą nie jeden chciałby mieć zdjęcie. A ja mogłem je zrobić dziś. Sama ścianka to nic specjalnego ale Ścianka DFBG z oznaczeniami dystansów na które towarzyszyły imprezie to już miejsce w którym buduje się historię. Otrzymałem swój pakiet od młodego, naprawdę młodego wolontariusza, który swoją funkcją był tak przejęty, że przepraszał za każdą sekundę opóźnienia.
– Przepraszam, program się zawiesił. Przepraszam, za problemy. Przepraszam…
– Proszę już nie przepraszać, program wyczuł moje zdenerwowanie jutrzejszym startem, dlatego się zawiesza – próbowałem rozluźnić atmosferę. Kiedy zobaczyłem lekki uśmiech na jego buzi, wiedziałem już, że sytuacja opanowana. Stres chłopaka i zawieszenie programu opanowane. Ale moje? A moje skończyło się, połowicznie, w momencie kiedy mogłem już stanąć przy tej pamiętnej ścianie. Chwycić za tabliczkę z napisem „Jak do tego doszło? NIE WIEM” i czekać na „pstryk” aparatu. Od początku towarzyszył mi Remik, który skromnością i niedowierzaniem czasami w swoje siły biegowe grzeszy. No przecież możesz wszystko, wystarczy tylko chcieć. Powtarzamy sobie przy każdej nadążającej się okazji biegowej.

Kiedy cała nasza zabiegana ekipa wracała do domu… no właśnie ekipa 33TEAM w której skład wchodzą Agnieszka, Kasia, Darek, Mateusz, Remik i ja to osoby, tak mi się wydaje, czekające tylko na jakiś sygnał mówiący co jest jeszcze do zrobienia. Co możemy osiągnąć. Co przebiec. I chociaż ja poznałem ich tego dnia kiedy przyjechałem do Lądka, wiedziałem, że łączy nas coś więcej. To, że nie chcemy mówić dużo o marzeniach, i tylko o nich mówić, ale chcemy je spełniać. Chcemy je realizować, osiągać wyznaczony cel i rzucać sobie nowe wyzwania. Nie chcemy zatrzymać się w miejscu wiedząc i widząc jak wiele rzeczy jesteśmy w stanie zrobić. To nas łączy…no dobra, było jeszcze coś, to domek na ul. Granicznej w którym zmotywowaliśmy się przeddzień startu. To jest ekipa na medal.


Przeddzień startu, a bardziej i wieczór.
Kiedy usiedliśmy wszyscy do wspólnego stołu, konsumując pyszną kolację przygotowaną przez dziewczyny, nie mogło być inaczej – makaron najlepszym posiłkiem dla biegacza przed i po – jeszcze na naszych twarzach były uśmiechy zadowolenia i NIEprzerażenia jutrzejszym dniem. Trochę nawodnienia i jakoś zapomnieliśmy o Złotym Półmaratonie. Ale nie na długo…
– Jutro ranna pobudka, o której?
– 7:30 – rzucił Darek
– Zjemy śniadanie, odpoczniemy chwilę i śmigniemy na festiwal.
– OK – stwierdziliśmy wspólnie.
Tylko, że ta 7:30 była orientacyjną godziną wstania wszystkich z łóżek. A wiadomo było jedno, że w każdym z nas o tej godzinie już dawno w głowie chodziła myśl „czy dobiegnę?” Rano jak jeden wielki, zgrany zespół stawiliśmy się o umówionej czasie w salonie-jadalni.
– To co? Biegniemy?
I już nie było nam tak do śmiechu jak wieczór wcześniej. Teraz czekaliśmy na jakieś słowa zachęty. Słowa, które wytrącą nas z tego pesymistycznego myślenia o NIEstartowaniu. W głębi duszy wiedział każdy z nas, że wystartuje ale… jakoś dziwnie nam się nie chciało. Czekaliśmy jak zejdzie, okrzyknięty (przez nas) motywator-inspirator Agnieszka. Osoba, która dzień wcześniej, nie przebywszy jeszcze półmaratony górskiego zachęcała nas do wzięcia udziału w 33 kilometrowym zmaganiu… i to też biegu górskim, tylko że za rok.
– Schodzi. Jest.
– Zobaczymy co powie.
No ale teraz jej mina już taka promienista i optymistyczna nie była. Cisza. Spokojna. Opanowana.
Nie wróżyło to nic dobrego. Ale jak każdy z 33teamu żartobliwie wspomniał o nadchodzącym biegu i kolejnych wyzwaniach, nawet tych odległych, uśmiechy i pozytywne nastawienie wróciło.
Pakowanie ekwipunku.
– Żele. Dowód. Koc termiczny. Woda…chusteczki higieniczne.
– JEST, mamy wszystko.
– Wyruszamy.
I tym okrzykiem postawiliśmy chyba już ostatnią kropkę nad „i”. Jesteśmy gotowi. Biegniemy.
Park. Miejsce startu.
Kiedy już dotarliśmy na miejsce i zobaczyliśmy tych wszystkich pozytywnie
zakręconych na bieganie, wiedzieliśmy, że nie ma odwrotu. Wiedzieliśmy, że
jesteśmy we właściwym miejscu o właściwym czasie. Teraz tylko czekać na START.
A, że czasu było jeszcze „chwilę” to trzeba skorzystać póki można, biegacz wie
o co chodzi a reszta niech się domyśla.
– 3 minuty do startu – usłyszeliśmy w megafonie.
Synchronizacja tras biegowych na zegarkach i telefonach. Ostatnie zaczytywanie
map i START.
Start nie był taki jak dotychczas. Nie było miejsca na rozkręcenie się i
łapanie prędkości. Nie było bo… było nas dużo, 950 osób startujących na jednym
dystansie o jednego godzinie. Obostrzenia pandemiczne spowodowałyby to, że
musielibyśmy startować falowo a tymczasem wszyscy razem. Nie wiem jak inni ale
mimo ścisku i wolnego startu, ja w takich startach lubię czuć, że nie jestem
sam i wielu bocznych rywali czuje tego samego bluesa co ja w tym momencie.


Pierwsze kilometry.
Pierwsze kilometry były, wolne. Nie nazwałbym tego biegiem. Szybszy marsz a
czasem nawet i chód. Jeden za drugim. Brak możliwości wyprzedzenia a nie mówię
już o jakimkolwiek podbiegu. Tutaj na pewno nie można by nazwać tego biegiem.
Ale miało to swój plus. Wszyscy biegacze znaleźli jeden wspólny temat do
narzekania. Brak możliwości rozpędzenia się. Ale jak się okazało miało to swój plus
i zaoszczędziło nam to sporo sił na dalszej trasie. Co niektórzy skracali sobie
drogę i torowali ją poboczem ale przypłacili to przysłowiowym liściem w twarz
lub potknięciem o korzeń.
– Powoli. Spokojnie – krzyknął Mateusz
To jeden z naszych. To, że my go słuchaliśmy to wiadomo, ale że cała zgraja
biegaczy… dziwne.
Jak spokojnie, to spokojnie się
poruszaliśmy.
Po paru kilometrach jakoś droga się poszerzyła i mogliśmy
pobiegać ciut szybciej. Co spowodowało rozluźnienie w naszej ekipie i
wydłużenie linii na której byliśmy rozciągnięci. Mimo tego, że powiedzieliśmy
sobie na początku „każdy biegnie swoim tempem a widzimy się razem na mecie”
staraliśmy się biec minimum w dwuosobowych grupkach Agnieszka z Darkiem, Kasia
z Mateuszem, Remik i ja. Chyba czuliśmy małą odpowiedzialność jeden za
drugiego. Jak muszkieterzy. I mimo tego, że nie widzieliśmy często swoich
grupek na drodze czułem, że ONI tam są i, co jak co, pomogą w razie kryzysu.
Po pierwszym, jedynym, punkcie żywnościowym już czuliśmy luz na trasie i wolność biegania, to jest to.. Otoczenie, polany, las w dali i przebłyskujące promienie słońca dawały taką frajdę i poczucie wolności i spełnienia jak nigdy. Przygotowania, które miałem wcześniej, biegania po miejscowych polach i lasach sprawiły to, że widoki którymi mogłem na chwilę się zachwycić potęgowały chęć spróbowania czegoś nowego. Jeszcze więcej… może 33km(?) ale pomysły na kolejny bieg później, teraz wracam na ziemię aby za chwile z niej się nie podnosić. No właśnie. Ścieżka biegowa w niektórych miejscach była bardzo kamienista oraz pokryta wieloma wystającymi korzeniami co sprawiało podwójne niebezpieczeństwo wywrotki i poobijania się dodatkowo. Co niektórzy przypłacili paroma siniakami. Ale kiedy już plany i nowe marzenia na chwilę odleciały, pobiegłem dalej.
Napotykane osoby.
Przy małym punkcie widokowym, oczywiście nieoficjalnym, spotkałem Pana Marcina. Pan Marcin jak się okazało to dziennikarz ze znanej stacji telewizyjnej. Zaproponował, krótką rozmowę podczas biegu o pasji biegania. Nic w tym dziwnego, i chyba nic trudnego mówić w trakcie biegu. Przecież przygotowywałem się miesiącami do tego, nie raz jadaczka mi się nie zamykała jak biegaliśmy z Remikiem lub kiedy pchałem wózek z Leosiem, było mu trzeba wtedy śpiewać.
– Pewnie, damy radę, pogadamy – i zgodziłem się na rozmowę.
I tak minął jakiś kilometr wywiadu.
Biegnąc dalej spotkałem Pana Tomka. Biegacza z Łodzi, który opowiedział mi, swoją krótką historię, że gdyby nie pasja biegania i budowa siły fizycznej mógłby już dawno nie czuć, że żyje. Pandemia z jego organizmem zrobiła swoje ale siła, którą zbudował biegając, pozwoliła mu nie poddawać się chorobie i wrócić do zdrowia.
Lubię rozmawiać z ludźmi, słuchać ich opowieści życiowych, odpowiadać na pytania oraz dzielić się swoimi przemyśleniami. Ale zacząłem się hamować. Zaczynał się zbieg.


Zbiegi. Hamuję ale biegnę szybciej.
Kiedy już nasz 33team, ale mi ta nazwa do głowy weszła, rozciągnął się na trasie. Dwuosobowe grupki oddaliły się od siebie, zaczęły się zbiegi. Bieganie po górach, górkach nie należy do łatwych. My, płaskoziemcy, biegający najczęściej po asfalcie i płaskim terenie lekceważymy teren sinusoidalny. Wydaje nam się, że na zbiegach możemy nadgonić stracony czas. Ale dla niedoświadczonego biegacza, ignorowanie zbiegów to nic innego jak pierwszy krok do kalectwa. Jedyną rzeczą jaką jesteś wstanie nadgonić to pojawienie się siniaków, otarć czy złamań na ciele. Zaznaczam, to dotyczy niedoświadczonych biegaczy. Zbiegi w górach to nic innego jak balansowanie ciałem. Spoglądanie pod nogi i przed siebie. Podejmowanie decyzji gdzie postawić kolejny krok następuje w ułamku sekundy.
Zbiegam. Raz się żyje. Mimo tego, że rozglądałem się pod nogi i spoglądałem w przód szacując każdy krok i szukając przeszkód pod nogami nie obyło się bez potknięć. I całe szczęście na tym się skończyło. Nie obiłem się. Nie nabawiłem się otarć ani złamań. Jestem cały. Spoglądając na tarczę zegara oczom nie wierzę, 4:55 min/km. O kurczaki, Maciej zwolnij, pomyślałem. Ale jak tu zwolnić kiedy biegnę coraz to szybciej a podłoże nawet nie nadaje się do hamowania. Przy odpowiednim balansowaniu udało się zwolnić do 5:15 min/km. Zaczęło się wypłaszczać. To wypłaszczenie to jednak zmiana nawierzchni. Z kamyszków stał się asfalt. Byliśmy już bliżej końca.


Słyszę oddech za plecami. Tupot stóp innego biegacza. Nie odwracam się. Niech mnie wyprzedzi jak chce, ja tracić siły na skręcenie głowy nie będę.
– Biegniemy dalej. – odezwał się znajmy głos
To Remik. Dogonił mnie. Widać, że On chyba nie hamował na zbiegach. Aż boję się spojrzeć w jego czas na zbiegu.
– OOOOO. Jesteś. Super. Wbiegamy razem! Wow rewelacja.
Nawet nie zdajecie sobie sprawy jak bardzo się cieszyłem z jego obecności. Przecież rok temu to On namówił mnie do wzięcia udziału w DFBG. To dzięki niemu marzenie się urzeczywistniło. To jeden z trzech Muszkieterów.
– Remik, biegniemy.
Usłyszeliśmy od kibica na trasie.
– 700 m do mety.
– Remik to już. Jeszcze chwila. Damy radę.
Ostatnie metry to jednak osobiste zmaganie z bólem i psychiką. Zbicie piątki z Remikiem i ruszam.
Jak w każdym biegu, ostatnie metry pokonuję na pełnym sprincie. Nogi prawie nie czują podłoża. Ból znika. Teraz tylko nie potknąć się i przekroczyć linię METY. Ostatni zakręt. W głowie mam tylko myśl o mecie i najbliższych, którzy zostali w domu. O Ani, Tosi i Leosiu. O tym jak kibicują na odległość. Kilka metrów do mety a w głowie burza myśli. Wiwatujący ludzie. Głos spikera zagrzewający do walki na ostatnich kilometrach. Finiszuję. Jest. Upragniona meta.
Czuję jak łzy napływają do oczy ale nie mogę płakać. Nie teraz. Nie chcę się poryczeć teraz.
Jest i On. Jest Remik. Wbiega na metę Jest medal.


Schodząc po schodach przy mecie słyszymy głos spikera wyczytujący kolejne osoby przekraczające metę. Jest Kasia i Mateusz. Teraz tylko jeszcze Agnieszka i Darek.
Zmierzając do umówionego miejsca, ściskam medal na szyi jakby miał dać mi więcej siły, jak gdyby miał zabrać zmęczenie i zastąpić je rześkością i orzeźwieniem. I, może to dziwne, ale tak jest. Gdy spełniasz swoje marzenie w zmęczeniu, poświęceniu i bólu, to ten mały kawałek metalu zawieszony na Twojej szyi po przekroczeniu mety jest jak lek, który zabiera ból. Jest jak magnez przyciągający zmęczenie. Jest tym czymś o czym marzyłem.
Z częścią ekipy spotykamy się w wyznaczonym miejscu. Na każdej twarzy widać uśmiech, ale również zmęczenie. Ale podobnie jak u mnie, ten kawałek metalu na tasiemce robi coś wielkiego w naszych głowach.
Są i Oni, Agnieszka i Darek. Teraz już jesteśmy w komplecie. 33TEAM pokonał dystans Złotego Półmaratony w Lądku-Zdruj podczas X Dolnośląskiego Festiwalu Biegów Górskich. Dzięki tej ekipie cały ten czas stał się bardziej wyjątkowy. A półmaraton w górach nie był taki straszny jak by się wydawało na początku. Bo to wszystko dzięki ludziom z którymi jesteś…
…bo w bieganiu nie liczy się czas ani dystans, tylko liczą się ludzie.
Teraz przyszedł czas roztrenowania i regeneracji. Odpoczynek fizyczny każdemu z nas się przyda.
Ale wychodząc jeszcze z miasteczka biegowego Kapitan rzuca myśl…
„To co? Za rok 33km?”… i już wszystko jasne. Ziarno nowego marzenia zostało zasiane.


Na zakończenie chciałbym jeszcze podziękować Ani, za cierpliwość i wyrozumiałość. Tosi i Leosiowi za „Tato damy radę”, ekipie 33TEAMU za odpychanie negatywnych myśli i motywowanie do biegu. Za makaron przed startem i odpowiednie nawodnienie. Wszystkim trzymającym kciuki. Dzięki. To wszystko powoduje, że motto „marzenia trzeba spełniać, a nie tylko o nich marzyć” stają się łatwiejsze do spełnienia. Dzięki.